Droga Krzyżowa na Tarnicę. FOTOrelacja i refleksje.

Co roku w Wielki Piątek pielgrzymi z miast Podkarpacia (i nie tylko) spotykają się w Bieszczadach, aby wspólnie uczestniczyć w Drodze Krzyżowej na Tarnicę (najwyższy szczyt polskich Bieszczadów), gdzie znajduje się krzyż upamiętniający wędrówki Ojca Świętego po Bieszczadach. W tym roku, na Smerek, pielgrzymowali Ci, którzy chcieli jakiejś odmiany a przede wszytskim, chyba trochę spokoju (w dalszej części wyjaśnienie). Przepiękna bezwietrzna pogoda, słońce, niebieskie niebo – takiej pogody chyba nikt się nie spodziewał. Zamiast gorącej herbaty, kurtek i swetrów – przydawały się chłodne napoje, okulary przeciwsłoneczne i kremy z filtrem. Ponad tysiąc osób (chyba jednak mniej niż w roku ubiegłym) od wczesnych godzin porannych wyruszyło szlakami z Ustrzyk Górnych i Wołosatego na szczyt aby spotkać się tam około południa. Każda z grup miała do dyspozycji ratowników GOPR, którzy gromadnie (ponad 30-stu) zameldowali się na goprówce w Ustrzykach Górnych. Profesjonalna obsługa z ich strony zasługuje na uznanie i cieszy, gdyż wiekszość z nich poświęciła tego dnia swój wolny czas.
Najwięcej grup wyruszyło z Wołosatego skąd na szczyt było najkrócej. Bardziej ambitni dotarli szlakiem czerwonym prowadzącym z Ustrzyk Górnych, przez Szeroki Wierch. Dzięki dużym ilościom zalegającego śniegu (do 100 cm) Dyrekcja Parku zezwoliła na przejście szlakami a pracownicy BdPN skupili się na kierowaniu ruchem przy parkingu w Wołosatem.
Niestety nie obyło się bez incydentów, których przemilczeć nie można. Trafiły się grupki osób, które – miejmy nadzieję – znalazły się tam przypadkowo. Ich
bezmyślność mogła doprowadzić do tragedii, kiedy to kilka osób, z niższego szczytu gniazda Tarnicy (nad Przełęczą Sidło) rozpoczęło zjazdy przodem, tyłem, „na byle czym”. Ich śladem poszło oczywiście kilka innych osób. Na nic zdały się parkowe tabliczki z informacją o zakazie wstępu i ochronie muraw alpejskich.
A pod Krzyżem? Atmosfera panująca na szczycie przypominała piknik. Zamiast słów modlitwy słyszeliśmy nieustanne rozmowy przez telefon komórkowy, ciekawostką często komentowaną był zasięg ukraińskiego operatora i powitalny sms z jego sieci. Zachwyt przepiękną tego dnia panoramą i chęć pochwalenia się znajomym „jestem w Bieszczadach, na Tarnicy” były nie do pokonania. Koniecznie należało do kogoś zadzwonić, przynajmniej przez chwilkę głośno opowiadać o „pięknych okolicznościach przyrody” i koniecznie dać do telefonu małżonkę. Szczytem wszystkiego było śmiecenie przez młodszych, niepilnowanych „pielgrzymów-turystów” a puszczenie reklamówki, która niczym latawiec krążyła jeszcze długo nad Tarnicą wprowadziło mnie w zadumę: czy tak ma wyglądać wyprawa do Krzyża?
Przykro było tylko patrzeć na seniorów, których wejście na szczyt kosztowało sporo wysiłku, a w nagrodę zamiast gromadnej modlitwy mogli usłyszeć nawet przekleństwa!
Tak oto minęła kolejna wyprawa krzyżowa, za rok następna. Może warto oddać się zadumie i zadać sobie pytanie: w Wielki Piątek czy może w weekned majowy udam się na wycieczkę do bieszczadzkiego Krzyża?

Zapraszamy także do obejrzenia fotorelacji Tomka Florczaka z Sanoka.