BIESZCZADY. Turyści chcą, by kościoły i cerkwie udostępniane były latem do zwiedzania przez cały dzień. -Trzeba ściągnąć kłódki z drzwi i przestać traktować wszystkich jak potencjalnych złodziei – mówią ludzie
przyjeżdżający w Bieszczady.
Dawne cerkwie greckokatolickie (obecnie w większości kościoły) to jedna z największych atrakcji Bieszczadów. Zatrzymują się przy nich tłumy turystów, jednak mogą je oglądać tylko z zewnątrz. – To nie w porządku, jesteśmy
ciekawi wystroju wnętrz, chcemy poczuć powiew historii, tymczasem parafie stosują ograniczenia – skarżą się turyści. – Chyba istnieje sposób, by ktoś dozorował zwiedzanie. Wtedy nie byłoby obaw, że ze świątyń cokolwiek zginie.
W Bieszczadach tylko nieliczne obiekty sakralne otwarte są w sezonie turystycznym od rana do wieczora, m.in. w Komańczy. – Wyznaczyliśmy osobę odpowiedzialną za pilnowanie porządku – tłumaczy ks. Andrzej Żuraw z Parafii Greckokatolickiej. – Opowiada turystom o architekturze i historii. Nie wyobrażam sobie, by bez jego obecności mógł wchodzić do cerkwi każdy, kto zechce. Z uwagi na znajdujące się tam przedmioty liturgiczne oraz ikony. Ks. Robert Giza, proboszcz Parafii Rzymskokatolickiej w Jasieniu, zrobił podobnie, ale tylko w miejscowym Sanktuarium Maryjnym Matki Bożej
Bieszczadzkiej. – Nie mam możliwości zatrudnienia ludzi do pilnowania drewnianych kościołów filialnych w Jałowem, Bandrowie, Moczarach czy Hoszowie, a pozostawienie ich bez dozoru byłoby zbyt ryzykowne – mówi kapłan. – Żeby nie pozbawiać turystów wiedzy o zabytkach, na świątyniach umieściliśmy tablice informacyjne, a w drzwiach szybki, przez które widać
ołtarz. Bardziej skomplikowana jest możliwość zwiedzania dawnych cerkwi, nie użytkowanych przez wiernych. W Bieszczadach są trzy takie świątynie – w Bystrem koło Czarnej, Baligrodzie i Liskowatem. – Znajdują się w tak
fatalnym stanie technicznym, że wchodzenie jest niebezpieczne – twierdzi Mieczysław Darocha, prezes Towarzystwa Opieki nad Zabytkami w Ustrzykach
Dolnych. – Gdyby ktoś podczas zwiedzania uległ wypadkowi, poszkodowani mogliby żądać pieniędzy za utratę zdrowia. Takie przypadki w Polsce już się zdarzały.
Materiał – KRZYSZTOF POTACZAŁA – Nowiny